Otulanie czy podduszanie? Masło otulające PAT & RUB


Otulające masło do ciała karmel cytryna wanilia z Pat & Rub
Masło do ciała otulające... Karmel, cytryna, wanilia... Kiedy przeczytałam takie napisy na opakowaniu opatrzonym znaczkiem Pat & Rub, pomyślałam: brzmi dobrze! i już nie mogłam doczekać się, kiedy otworzę wieczko, zerwę zabezpieczającą folię i zanurzę nos w tej obiecującej mieszance woni, idealnej jak mi się wydawało na sezon jesienno - zimowy. W końcu czego innego trzeba kobiecie zimą, jak ciepłego otulenia czymś miękkim i zapachowych orgazmów.

Nie wiem dokładnie, jak nazywa się przeciwieństwo zapachowego orgazmu, ale to właśnie dostałam od Pat & Rub. I czuję się z tym dziwnie, bo prawie wszyscy którzy je recenzują, wydają się szczytować wielokrotnie...

Masło to pochodzi z edycji limitowanej, powstałej na 5 urodziny marki. Obecna cena promocyjna: 58,65 zł, zamiast 69 zł za opakowanie 250 ml.  Do kupienia w sklepie Pat & Rub, kilku innych sklepach internetowych i drogeriach Sephora. Producent opisuje je tak:
"Aromatyczne masło do ciała odżywia, regeneruje i rozpieszcza naturalnym aromatem. Dzięki bogactwu roślinnych maseł i olejów nawilża, natłuszcza i odbudowuje naturalną równowagę hydrolipidową nawet bardzo suchej skóry. Efekty są zauważalne już po pierwszym użyciu. Ma konsystencję lekkiego, tortowego kremu. Doskonale się wchłania i pozostawia na skórze nietłusty film ochronny. Pachnie relaksująco naturalnym aromatem wanilii, cytryny i karmelu. Słodki, otulający ekoaromat relaksuje zmysły i rozleniwia. Do stosowania od stóp po dekolt."  
Źródło: patandrub.pl/sklep/p-254-otulajace-maslo-do-ciala. Zapamiętajcie wytłuszczony tekst, o tym zaraz.


limitowana edycja kosmetyków Pat & Rub na 5 urodziny
Rzut oka na SKŁAD, zaskakująco dobry, choć z drugiej strony - za tę cenę należałoby spodziewać się czegoś porządnego. Według kolejności na opakowaniu: 
woda, masło shea, emolient tłusty filmotwórczy, masło kakaowe, olej babassu, wyciąg z cytryny, kolejny emolient tłusty, gliceryna, oliwa z oliwek, utwardzana oliwa z oliwek,  znów dwa emolienty tłuste, dwa emulgatory, naturalny emolient, zapach, konserwant identyczny z naturalnym, konserwant zapachowy, związek chelatujący otrzymywany z ryżu, naturalny konserwant z olei roślinnych, roślinny emolient i stabilizator, antybakteryjny składnik z oliwy z oliwek, cytrusowy olejek, kolejny cytrusowy zapach (może być drażniący dla oczu), i jeszcze raz zapach.  
Opakowanie to zwykły plastikowy słoiczek, dość zwyczajny, oklejony papierową naklejką. Nic eksluzywnego, nic nad czym można by się rozwodzić. Liczy się przecież wnętrze. A we wnętrzu... Biała maź o konsystencji gdzieś pomiędzy balsamem a masłem. Sprawia wrażenie dość lekkiej, kiedy nabierze się ją na rękę.

Jednak głównym wrażeniem jakie odczuwam po otwarciu, jest odczucie zawodu zapachem. Wielkiego zawodu... Myślałam sobie - "karmel, cytryna, wanilia" - pewnie będzie to zapach słodki, ale nieprzesłodzony, bo LEKKO przełamany cytrynową nutą. Gdzie tam! Pierwszym co bucha w nos po otwarciu słoika, jest właśnie cytryna, i to taka która jechała dwa miesiące z Afryki w ciemnej chłodni statku, ze skórką natartą konserwantami... Długo, długo później nos doszukuje się czegoś, co może leżało obok wanilii, ale jest raczej oszukaną WANILINĄ (wiecie, że w kuchni używacie cukru wanilinowego, a nie waniliowego?) i z prawdziwą postacią tej przyprawy nie ma nic wspólnego. Karmelu, choć wytężam zmysły, nie wyczuwam.

Zastanawiałam się poważnie, czy ze mną jest coś nie tak, bo przeczytałam z dwadzieścia opinii zachwycających się tym zapachem, w których co gorsza często powtarzano 'cytryny w tym aż tak nie czuć'. No jak nie czuć, jak czuć?! Załamana podkładam słoik i posmarowaną rękę pod nos mojemu Ł. Pierwsze co mówi o tym zapachu - "na dłuższą perspektywę męczący". Doszukał się tam jakiejś nuty lodów, które po poznaniu nazwy kosmetyku dopasował do wanilii, ale zgodnie ze mną stwierdził, że cały zapach jest sztuczny i raczej nie zachęca.

Może jesteśmy inni, może Kinga R. kupuje dobre recenzje swoich kosmetyków, a może blogerki mają dziwne upodobania. Ale o gustach (przynajmniej na blogach) zawsze można podyskutować.

Jeszcze słowo o efektach. Prosiłam Was o zapamiętanie paru obietnic producenta, bo do tego teraz chcę się odnieść. Po pierwszym użyciu za cholerę nie widzę różnicy, a masło raczej nie wchłania się w try miga. I na pewno nie jest prawdą, że nie zostawia ono tłustego filmu. Może wyjątkowo sucha skóra spija to masło jak nektar, ale moja odczuwa coś, co chyba miało być tym tytułowym otuleniem - otuleniem tłustą powłoczką, która jednak do końca nie wsiąka. Dotykając skórę dobrą godzinę po tym jak wysmarowałam sobie rękę, nadal czuję lepkość. Wprawdzie na drugi dzień skóra rzeczywiście jest miękka i gładka, ale wysmarowanie się większą ilością przed snem grozi przyklejeniem się do ciała piżamy (albo prześcieradła, jeśli śpię nago). 


Podsumowując, masło ma wysoką cenę, dobry skład, słabą konsystencję i totalnie spieprzony zapach. Dla mnie kosmetyk, który miało być otulający, stał się podduszający. A podobno niektórzy potrzebują takich właśnie podniet by osiągnąć szczyt rozkoszy (patrz: asfiksja autoerotyczna). Może więc popularność tego masła da się jakoś powiązać z równie wysoką popularnością sagi o pięćdziesięciu odcieniach pewnego pana, która niedawno była hot topic na tak wielu blogach...

Biczując i podduszając, życzę stosunkowo udanego wieczoru.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Cel: uroda! , Blogger