WYPADANIE WŁOSÓW OPANOWANE. CO MNIE URATOWAŁO?


Tak dawno nie pisałam nic około-kosmetycznego, że aż mi się śmieszno i straszno robi, kiedy pomyślę, że za chwilę opublikuję taki post. Nadal nie wyobrażam sobie, że miałabym wrócić do recenzowania kosmetyków (bo dziesiątki dziewczyn robią to znacznie lepiej i chwała im za to), ale na pewno warta wspomnienia jest kuracja, która uratowała mi włosy i ocaliła przed robieniem zaczesek z boku na bok, jakie zwykli uskuteczniać panowie nie do końca pogodzeni ze swoją postępującą łysiną.

Dzięki kosmetykom, których obecnie używam nie muszę też strzepywać białego pyłu z klawiatury, ani udawać, że to na czarnej bluzce to taki specjalnie zaprojektowany wzorek, straciatella w negatywie.  Aż dziw bierze, że zawdzięczam to użyciu tylko trzech produktów. I, żeby być ścisłą - odstawieniu kilkunastu innych, co okazało się nie mniej ważne w całej historii.

POCZĄTEK

Historia mojego wypadania zaczęła się rok temu. W lipcu '13 odstawiłam tabletki antykoncepcyjne i krótko potem dostałam w gratisie dywan zasłany kłakami oraz gustowne gule na twarzy, zwłaszcza w okolicach brody i żuchwy. Z początku wypadanie bagatelizowałam, bardziej przejmując się cerą, bo włosy z głowy leciały mi już nie raz. Kiedy jednak jesienią taki stan trwał nadal, a nawet zaczęło wydawać mi się, że fryzura straciła dawną objętość, zaniepokoiłam się nie na żarty.

SZUKANIE

Po kilku dniach płaczu, użalania się nad sobą i oglądania dołujących zdjęć 'włosowych inspiracji', wybrałam się do dermatologa, który sprawę, delikatnie mówiąc, olał. Potem robiłam sobie jeszcze na własną rękę różne badania z których nie wychodziło nic konkretnego. Stosowałam więc suplementy, wcierki, zmieniałam szampony przy każdym myciu "żeby włosy się nie przyzwyczaiły", kładłam na skórę głowy maski, oleje i wszystko co się nawinie. Przestałam wiązać włosy, po tym jak odkryłam 5 fryzur, które zwiększają wypadanie. I co? I nadal za mało.

W POWIĘKSZENIU

W kolejnym miesiącu wybrałam się do trychologa, który też nie poświęcił mi zbyt wiele uwagi, ale na zdjęciu mikrokamerką pokazał mi coś, na co nie zwracałam dotąd uwagi - moja skóra głowy była pokryta białą łuską. Łupież, łuszcząca się skóra - jak zwał, tak zwał, w każdym razie te białe płatki podobno blokowały mieszki włosowe. Olśniło mnie, że w zasadzie to racja, głowa stale mnie swędzi, ale że było to swędzenie niezbyt uciążliwe i permanentne, nie zwracałam na nie aż tak wielkiej uwagi, a drapałam się na pół świadomie. Skojarzyłam też fakt, że wiele z wypadających włosów ma na końcu 'białą kulkę' czy też łuskę - przypadek? Czemu wcześniej nie zwracałam na to uwagi?

PRZEŁOM

Jako że tamten trycholog nastawiony był jedynie na wciśnięcie mi zestawu kosmetyków za jakieś 1500 zł, po wizycie stwierdziłam, że poradzę sobie sama. Więc dalej używałam wcierek z alkoholem do skóry głowy, masek, odżywek, próbowałam mocnych, przeciwłupieżowych szamponów. Efekt był marny, swędzenie i śnieżenie momentami jeszcze bardziej się pogłębiało. Taki stan trwał zimę i wczesną wiosnę, aż do kwietnia, kiedy na jednym z blogów trafiłam na kontakt do innego, podobno dobrego trychologa z Wrocławia. Poszłam i przeżyłam bardzo miłe zaskoczenie przyjaznym podejściem i profesjonalizmem.

KURACJA

W gabinecie spędziłam ponad godzinę w trakcie  których moja lista obecnie stosowanych kosmetyków została poddana wnikliwej analizie pod kątem składów. Usłyszałam że... po pierwsze - używam tego wszystkiego za dużo, po drugie, moje szampony są za mocne, a wcierki dodatkowo wysuszają i podrażniają skórę głowy. Na zdjęciu z mikrokamery nie było jeszcze widać tragedii, dostałam zatem propozycję (ale nie nakaz) kupna delikatnego, naturalnego szamponu do używania na co dzień. Resztą mojej kuracji miało być głębsze oczyszczenie jednym ze starych szamponów raz na tydzień, po czym nałożenie na tak umytą skórę głowy czystego olejku arganowego na przynajmniej godzinę lub więcej pod kompres.

IT'S O'RIGHT


Od momentu wizyty myję włosy co drugi dzień, czasami jeśli jest potrzeba - dzień po dniu. Używam do tego szamponu O'right Camellia Oil-Control Shampoo, który zawiera 97,7% naturalnych składników. Kosztuje sporo, bo ok. 84 zł za butlę 400 ml, ale w tym momencie widzę, że cena jest całkowicie uzasadniona. Mimo eko-składu szampon pieni się dobrze, choć krócej niż drogeryjne, ładnie pachnie kwiatami i pozostawia włosy świeżymi, a skórę głowy ukojoną. Nawiasem mówiąc, ciekawa jest cała idea firmy - butelki jej kosmetyków są biodegradowalne, można dokupować do nich później 'dolewkę' w folii, w niższej cenie. Napisy na etykietach są wykonane tuszem sojowym, a korek jest z bambusa - podoba mi się to!

Skład szamponu O'right Camellia: 
aqua, sodium lauroyl methyl isethionate, *sodium cocoamphoacetate, *lauryl glucoside, *sodium cocoyl glutamate, *sodium lauryl glucose carboxylate, *cocamidopropyl betaine, *decyl glucoside, fragrance, niacinamide, yeast extract, aesculus hippocastanum (horrse chcestnut) seed extract, ammonium glycyrrhizate, panthenol, zinc gluconate, caffeine, biotin, polyglyceryl-3 caprate, glycosyl trehalose, hydrogenated starrch hydrolysate, polyquaternium-10, climbazole, methylisothiazolinone, iodopropynyl butylcarbamate, citric acid. 
* - certyfikowane skł. organiczne


Do mocniejszego oczyszczenia skóry głowy raz w tygodniu używam aktualnie szamponu głęboko oczyszczającego Pilomax do włosów jasnych z pantenolem. Typowy kosmetyk z SLS-ami, wg producenta polecany przed użyciem wszelkich masek i mocniejszych odżywek. Szampon jak szampon, dla mnie jego plusem jest to, że wydaje się nie wysuszać włosów  przynajmniej przy takiej częstotliwości stosowania.









Ostatnim etapem kuracji jest olejek arganowy - 100% naturalny, mój akurat pochodzi z Maroko Sklep. Podoba mi się bardzo jego buteleczka z atomizerem. Dzięki niej o wiele łatwiej jest mi nałożyć olej na całą skórę głowy. Próbowałam wcześniej go wylewać na talerz i wsmarowywać palcami, ale przy tej czynności po prostu traciłam włosy, sama sobie je wyszarpując i zaczepiając. Teraz, zamiast tego wydzielam kolejne przedziałki i na odsłoniętą skórę psikam po kropli, wykonując coś w rodzaju punktowego masażu uciskowego (?). Trzymam pod czepkiem i ręcznikiem przez godzinę lub więcej, po czym myję włosy ponownie szamponem O'right. I tyle!

EFEKTY

Zapomniałam już o nakładaniu czegokolwiek innego na skórę głowy. Wszelkie odżywki lub maski kładę tylko od ucha w dół, na krótko przed albo po myciu i spłukuję. Do tego jeszcze jeśli zdarzy mi się rano suszyć włosy suszarką, psikam je najpierw termoochronnym sprayem Loton do prostowania włosów, dzięki czemu temperatura aż tak im nie szkodzi (mam nadzieję). Obecnie wypada mi może do 50 włosów dziennie, i to w najgorsze dni, często jest ich mniej. Tylko raz na jakiś czas zdarzy się włos z 'białą kulką' na końcu. Jeśli już odczuwam swędzenie skóry głowy, to jest ono punktowe, a nie rozlane po całej czaszce. Wcześniej po przejechaniu paznokciami po skórze głowy miałam za nimi często ślady białej łuski, dziś nie ma niczego takiego. Wszystko wydaje się regulować, a ja czekam na dalszy wzrost włosów i ich stopniowy powrót do dawnej gęstości. 

Wnioski? Minimalizm czasem wydaje się być lepszym rozwiązaniem niż kolejne hity włosomaniaczek testowane na sobie jak na króliku doświadczalnym. Jeśli coś prostego się sprawdza, nie ma co udziwniać, bo lepsze jest wrogiem dobrego (a przysłowia mądrością narodu). 


PS - w tekście wstawiłam w różnych miejscach linki do moich archiwalnych postów związanych z włosami. Polecam zwłaszcza ten o fryzurach powodujących wypadanie - nadal aktualny!

PS2 - dostałam też info, że aktualnie (w sierpniu) można udać się na promocyjną wizytę u trychologa w cenie 30 zł, gabinety są w następujących miastach:  
Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań, Gdańsk, Lublin, Łódź - tu więcej info.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Cel: uroda! , Blogger