To nie jest denko, tylko elitarny zbiór mini-recenzji!

Zawsze powtarzam, jak nie lubię określenia denko (które zupełnie nie jest chic!). Tak więc przyjmijmy, że to nie jest denko ani żaden post, w którym cieszę się, że coś udało mi się zużyć. To jest wyrafinowane zestawienie krótkich, acz treściwych recenzji kosmetyków, o których nie wypadało wręcz pisać pojedynczo... Takie finest selection, czyli trik, który wykorzystują producenci różnych rarytasów i delikatesików, żeby sprzedać mniej za więcej, dając duże opakowanie wypełnione powietrzem i niewielką ilością konkretu. Słowem, nie nażresz się, ale za to dasz ucztę zmysłom i pokontemplujesz piękną oprawę. O to w końcu chodzi w życiu.

Tak właściwie, to nawet nie będą recenzje, a streszczenia recenzji! Post dedykowany jest więc tym, którzy w życiu nie przeczytali żadnej lektury szkolnej. Wiem, że są i tacy, co nie podjęliby się nawet przeczytania streszczenia, wybierając w to miejsce ekranizację, ale co jak co, do youtuba jeszcze mi się nie spieszy. Kamera mnie nie kocha. Ewentualnie, jak ktoś ma fotogeniczną buźkę, to mogę z nim zawrzeć układ - ja będę podrzucać pomysły, a ta druga będzie twarzą projektu, deal?

Po tym przydługim wstępie należałoby przejść do rzeczy. Oto więc i rzeczy. Uwaga, zaczyna się.


Widoczny tu obraz może być pewną wariacją na temat konsumpcyjnego stylu życia, a ułożenie opakowań od mniejszych do większych symbolizować może rozwój tej tendencji i całkowite popadnięcie w sidła  materializmu. Zasłonięte żaluzje to uniwersalne przedstawienie oczu zamkniętych na racjonalne podejście do zakupów. Widok ten mogłyby uratować umieszczone w jego ramach żywe rośliny, dające nadzieję powrotu do natury, jednak i te znajdują się w charakterystycznych, białych doniczkach ze znanych sklepów sieciowych, co odbiera obrazowi resztek oryginalności i pogrąża widza w smutnej zadumie...

Przyjrzyjmy się bliżej szczegółom, wyłączając tryb Stachurskiego (znanego z takich hitów jak Dosko Chłosta, kto słuchał, ten zrozumie, gdzie zmierzały moje myśli w poprzednich akapitach).


roślinne mydło Equilibra z aloesem - takie białe, takie naturalne, takie kwadratowe, tak bardzo nie robi nic złego moim dłoniom. Mimo niewielkich rozmiarów kostki, wydajne. Wow. Przyjemny specyfik.

Joanna Rzepa kuracja wzmacniająca do włosów - kto wymyślił rzepę, był bogiem. A geniuszem ten, kto zamknął ją w najlepszym możliwym opakowaniu, w jakim może się znajdować wcierka. Krótko mówiąc, działa, nie śmierdzi aż tak bardzo jak niektóre specyfiki na porost i kosztuje niewiele. Brać, kupować!

Dolce Anti Age maska do włosów z pantenolem - zostałam na nią namówiona w hurtowni fryzjerskiej. To mówi wszystko. Maska nie robi nic szczególnego, poza tym, że ładnie pachnie - męskim dezodorantem ze średniej półki. Skład przeciętny. Można sobie odpuścić.

- Equlibra maska do twarzy z aloesem  produkt miniaturowy - z zasady nie piszę o miniaturkach, ale skoro to maseczka, to i tak starczyło jej na ok. 4 użycia. A miałam dwa takie opakowania. Po zastosowaniu twarz wyglądała jaśniej, zdrowiej, była ukojona i wypoczęta. Rzadko coś takiego czuję po maseczkach, więc Wy możecie poczuć czuć się zainteresowane ;)

- Equilibra balsam dyscyplinujący do włosów z aloesem produkt miniaturowy - z zasady nie recenzuję miniaturek, ale :) miałam dwie,a jedna starczała mi nawet na więcej niż kilka razy, bo przy moich obecnych krótkich i cienkich włosach potrzebna jest dosłownie kropla takiego specyfiku. Już taka ilość powodowała, że włosy były przede wszystkim bardzo miłe w dodatku i nieco bardziej zdyscyplinowane. Kupowałabym. 

- Apis odżywka do włosów z minerałami z Morza Martwego - ten produkt już ma swoją recenzję, wtedy byłam z niego dość zadowolona, zwróciłam jednak uwagę na małą wydajność wynikającą z rzadkiej konsystencji. Jak się okazało jednak, nie zdążyłam go zużyć w całości. Termin ważności po otwarciu wynosi tylko 6 miesięcy, które minęły w grudniu. 

Chwila przerwy, jest i część druga:


- Delia henna do brwi i rzęs w kremie - przedtem kupowałam ją w postaci proszku i tabletki utleniacza, teraz jest to tubka z kremem i buteleczka z wodą utlenioną, a w opakowaniu znajduje się też grzebyczek do nakładania. Jest to o wiele wygodniejsze rozwiązanie niż babranie się z proszkiem, mieszankę przyrządza się jak farbę do włosów. Efekt zazwyczaj przewidywalny, brąz nieco za ciepły, utrzymuje się ok. 2 tygodni albo nawet  mniej jeszcze krócej. Następny będzie Refectocil - zdecydowanie!

- Oliwka czekoladowa Palmer's - zachwycałam się nią już parę postów wcześniej. To jeden z moich kosmetyków roku, może nawet i dekady! Do tego, co pisałam wcześniej, dodam jeszcze, że ładnie nawilża, nawet jeśli doleje się ją do kąpieli. Nie trzeba już używać balsamu.  

- Woda różana Dabur - woda różana to mój niezbędnik zastępujący tonik. Uwielbiam zwłaszcza za zapach. Jednak teraz Dabur zmienił skład tego produktu i do dwóch składników (woda, olejek różany) dodał jeszcze coś konserwującego (albo coś w tym stylu), co skłania mnie do poszukania jakiegoś zamiennika. 

- Dermedic płyn micelarny H2O - nic szczególnego, niczym nie wyróżnił się ani na plus, ani na minus. Dla mnie porównywalny do Biedro-top-zmywacza.

- Original Source płyn do kąpieli czekolada i mięta - choć mieści w sobie pół litra, zużyłam go na jakieś pięć kąpieli - leję konkretnie, nie rozdrabniam się. Z płynu powstaje duża piana, jest aromat, ale... no właśnie - nie należę do miłośników wykwintnych połączeń takich jak czekolada z miętą. W mojej opinii tworzą je osoby dla których proste przyjemności (smak i zapach czekolady) wydają się zbyt banalne, więc muszą je sknocić i obrzydzić (dodając miętę na przykład) - tak żeby było na siłę oryginalniej... Jeśli ktoś to lubi, to polecam mu ten płyn, bo znajdzie tu i czekoladowy banał, i miętową głębię (?). Ja tam może się po prostu nie znam. Wiecie, prosta jestem dziewczyna, a mówią, że możesz wyciągnąć dziewczynę ze wsi, ale wsi z dziewczyny nie wyciągniesz. Uf, przyznałam się. I cała wena odeszła.
Czas kończyć posta. 
Ą rewuła!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Cel: uroda! , Blogger