
Zawsze powtarzam, jak nie lubię określenia
denko (które zupełnie nie jest
chic!). Tak więc przyjmijmy, że to nie jest denko ani żaden post, w którym cieszę się, że coś udało mi się zużyć. To jest wyrafinowane zestawienie krótkich, acz treściwych recenzji kosmetyków, o których nie wypadało wręcz pisać pojedynczo... Takie
finest selection, czyli trik, który wykorzystują producenci różnych rarytasów i delikatesików, żeby sprzedać mniej za więcej, dając duże opakowanie wypełnione powietrzem i niewielką ilością konkretu. Słowem, nie nażresz się, ale za to dasz ucztę zmysłom i pokontemplujesz piękną oprawę. O to w końcu chodzi w życiu.
Tak właściwie, to nawet nie będą recenzje, a streszczenia recenzji! Post dedykowany jest więc tym, którzy w życiu nie przeczytali żadnej lektury szkolnej. Wiem, że są i tacy, co nie podjęliby się nawet przeczytania streszczenia, wybierając w to miejsce ekranizację, ale co jak co, do youtuba jeszcze mi się nie spieszy. Kamera mnie nie kocha. Ewentualnie, jak ktoś ma fotogeniczną buźkę, to mogę z nim zawrzeć układ - ja będę podrzucać pomysły, a ta druga będzie twarzą projektu, deal?
Po tym przydługim wstępie należałoby przejść do rzeczy. Oto więc i rzeczy. Uwaga, zaczyna się.